Kiedy odchodzą, zostawiają po sobie tylko kości zwierząt, pióra ptaków, ślady palonych ognisk. Są niewidoczni i nieuchwytni. Hadza, czyli ostatni łowcy.
Mieszkają w dwudziestu, a może trzydziestu obozowiskach. Prawdopodobnie jest ich około tysiąca. Ilu dokładnie, nie wiadomo. Łowcy i zbieracze – niczego nie tworzą, nie gromadzą, niczego nie rujnują. Nie uprawiają pól, nie hodują bydła, nie budują trwałego schronienia. Żyją na południe od tej części doliny, w której znaleziono jedne z najstarszych skamieniałych szczątków ludzkich przodków. Genetyczne badania wskazują, że mogą pochodzić sprzed ponad 100 tys. lat.
Omija ich historia, upadki i wzloty państw, plagi i złote czasy. Rodzą się w cieniu ogromnych baobabów. Kiedy umierają, ich ciała przykryte gałęziami odnajdują hieny. I tak przez dziesiątki tysięcy lat.
Badania DNA dowodzą, że Hadza – lud mieszkający w tanzańskim buszu, na terenie Wielkiego Rowu Wschodniego, nad jeziorem Eyasi – są jedną z najstarszych gałęzi ludzkiego drzewa genealogicznego. Gałęzią, która złamała się, kiedy człowiek opuścił afrykańskie równiny. Ułamana, została w buszu.
Nikt nikim nie rządzi, niczego nie nakazuje, niczego nie posiada. Nie ma wojen, nie ma głodu, nie ma epidemii. Bo to wszystko rodzi się z nadmiaru – ludzi i rzeczy. A Hadza nawet jeśli zarobią parę groszy, sprzedając w mieście miód, to i tak w zdobytych banknotach palą tytoń albo marihuanę. Hadza kochają palenie. Wśród czterech przedmiotów, które posiadają na własność, są łuk, strzały, nóż i fajka wykonana z wydrążonego miękkiego kamienia. Tytoń lub konopie, które palą, dostają od sąsiednich ludów w zamian za miód. Zaciągają się, kaszlą, krztuszą, prychają i tarzają na plecach. Cieszą się. Nie uprawiają roślin, nie hodują zwierząt, nie znają praw i kalendarza. Wiodą życie zbieraczy i łowców podobne do tego sprzed 10 tys. lat. Czy wiedzą coś, o czym my zapomnieliśmy?
Hadza bardzo interesują antropologów, bo pozwalają wyobrazić sobie, jak mogło wyglądać życie człowieka przed pojawieniem się rolnictwa.
Profesor Frank Marlowe z Uniwersytetu Stanowego Florydy, który przez 15 lat prowadził badania nad Hadza, twierdzi, że badacze są ostrożni w postrzeganiu ich jako „żywych skamielin”. Czas się dla nich nie zatrzymał. Zachowali jednak styl życia polegający na szukaniu pożywienia, mimo że mieli kontakt z grupami rolników. Możliwe, że sposób, w jaki żyją, niewiele się zmienił od setek lat.
Hadza nie znają jednostek czasu – lat, miesięcy, tygodni, godzin. W ich języku nie istnieją liczby powyżej trzech. Tradycyjni Hadza żyją wolni od wszelkiej własności. Wszystko, co posiadają – garnek do gotowania jedzenia, pojemnik na wodę, siekierę – można zawinąć w koc i nieść na ramieniu. Kobiety zbierają jagody, owoce baobabu i wygrzebują jadalne bulwy. Mężczyźni zbierają miód i polują. Nocne tropienie pawiana, które jest zadaniem dla grupy, odbywa się tylko kilka razy w roku. Hadza potrafią zbudować dom w dwie godziny. Wygląda jak wywrócone do góry nogami gniazdo. Nie służy dłużej niż miesiąc. Na tyle mniej więcej czasu wystarcza zwierząt w okolicy, owoców i jadalnych korzeni. Hadza nie urządzają ślubów, nie potrzebują też żadnych innych uroczystości, celebracji, świąt, konwenansów, zwyczajów i zakazów. Jeśli ludzie się sobie podobają, zaczynają sypiać coraz bliżej siebie koło wspólnego ogniska, aż zostają małżeństwem, czy też raczej parą. Ich związek trwa albo do końca życia, albo do następnego związku. Kobietom podoba się u mężczyzn inteligencja i uroda, a mężczyźni cenią w kobietach urodę i pracowitość. Dobry myśliwy ma szanse u wielu pięknych kobiet, ale co ciekawe, nie dlatego, że będzie im się żyło dostatniej u jego boku – bo każdemu żyje się jednakowo, łupy dzieli się po równo. Dobry myśliwy jest i inteligentny, i zwinny, czyli po prostu atrakcyjny. Mężczyźni strzelają, kobiety kopią i zrywają. Kiedy ktoś pokłóci się za bardzo, odchodzi gdzie indziej.
Mężczyźni Hadza wyruszają na polowanie o brzasku. Niosą ze sobą łuki i zatrute sokiem z pustynnej róży strzały. Spreparowana z wygotowanej żywicy pustynnej róży trucizna, którą mężczyźni nacierają groty strzał, jest wystarczająco silna, by zabić żyrafę, ale na dorosłego słonia nie wystarczy. Jeśli myśliwi znajdą niedawno padłego olbrzyma, jego mięso ugotują nad ogniskiem. Tropiąc zwierzynę, przedzierają się przez kolczasty busz, ciernie, krzewy. Ich skóra pokryta jest milionem blizn, podobnie jak skóra starych zwierząt. To co upolują, zjadają, tego czego nie zdołają zjeść, zanoszą do obozowiska. Łupy zarzucają na ramię. Płaty mięsa noszą tak, jak my torby na pasku. Gdy uda im się upolować żyrafę, nie mówiąc już o słoniu, całe obozowisko rusza do zdobyczy. Łatwiej przecież zapakować cały dobytek – siekierkę, nóż, garnek, baniak na wodę – w koc i podejść do kolacji, niż przenosić spiżarnię do garnka.
Autonomia to cecha charakterystyczna tej społeczności. Żaden dorosły nie ma władzy nad innym. Żaden nie ma też więcej dóbr – nikt ich tu nie posiada. Niewiele jest też okazji do świętowania – nie obchodzi się urodzin, świąt religijnych ani rocznic. Ludzie śpią, kiedy im się podoba. Niektórzy nie kładą się spać w nocy i drzemią podczas upalnego dnia. Świt i zmierzch to podstawowe pory łowów. Mężczyźni spędzają dużo czasu w obozie, prostując strzały, strugając łuki, wykonując cięciwy z więzadeł żyrafy lub impali i groty z gwoździ. Wymieniają miód na gwoździe, kolorowe plastikowe i szklane koraliki, z których kobiety wyplatają naszyjniki. Jeśli mężczyzna dostanie taki w prezencie, oznacza to, że ma adoratorkę.
Role płci różnią się od siebie, ale nie ma tu żadnego typu wymuszonej uległości kobiet, która występuje w wielu innych kulturach. Kobiety Hadza, które wychodzą za mąż za mężczyzn spoza plemienia, często wracają, bo nie chcą zgodzić się na tyranizowanie. U Hadza to kobiety często zrywają związki, na nieszczęście mężczyzny, który okazał się kiepskim myśliwym lub źle traktował żonę. Nie ma u Hadza kapłanów, szamanów ani medyków. Misjonarze zdołali nawrócić nielicznych. Najważniejszym obrzędem Hadza jest taniec epeme , który odbywa się w bezksiężycowe noce. Kobiety i mężczyźni dzielą się na osobne grupy. Kobiety śpiewają, zaś mężczyźni po kolei zakładają na głowy opaski z piór, przywiązują dzwonki do kostek u nóg i stąpają, tupiąc do rytmu prawą stopą.
Zgodnie z obyczajem Hadza, myśliwy, który upolował zdobycz, nie popisuje się przed grupą. W polowaniu wiele zależy od szczęścia i nawet najlepszy łucznik od czasu do czasu wraca z pustymi rękami. Dlatego mięsem dzieli się cała społeczność. Hadza gotują w nieskomplikowany sposób; mięso kładą bezpośrednio na ogniu. Bez grilla, bez patelni. Posiłek nie jest też okazją do wymiany uprzejmości. Nie uznaje się przestrzeni osobistej, niezależnie od tego, jak tłoczno jest dokoła ogniska, zawsze znajdzie się więcej miejsca, choćby na czyichś kolanach. Gdy tylko kawałek mięsa nadaje się do jedzenia, każdy może dorwać kąsek. Dosłownie: dorwać. Kiedy mięso dochodzi, ludzie wyciągają z pochew noże – każdy próbuje chwycić kawałek, odkroić plaster. Rozpychanie się łokciami jest całkowicie dopuszczalne. Kości rozbija się kamieniami, a szpik wysysa. Tłuszcz pełni funkcję kremu nawilżającego – smaruje się nim skórę. Nikt nie mówi ani słowa, zamiast tego słychać cmokanie i zgrzytanie zębami dające komiczny efekt.
Ich rodzimy język to hadzabi. Brzmi on dziwnie: jest melodyjny i miękki przez kilka zdań, potem zgrzytliwy, z charakterystycznym rytmicznym mlaskaniem i prychaniem. Nie jest blisko spokrewniony z żadnym ze współcześnie używanych języków. Niekiedy uznawane są za najstarszą z rodzin językowych i przeciwstawiane pozostałym językom ludzkości, które zatraciły mlaski.
Odkąd dwa miliony lat temu pojawił się rodzaj Homo, nasi przodkowie prawie cały czas prowadzili łowiecko-zbieracki tryb życia. Potem udomowienie zwierząt i roślin spowodowało radykalne zmiany. Produkcja pożywienia wystarczała do zaspokojenia potrzeb rosnącej populacji, co z kolei umożliwiło społecznościom rolniczym wypieranie i niszczenie grup zbieracko-łowieckich. Kształtowały się wsie, miasta i państwa. Dziś tylko garstka ludów – w Amazonii, Arktyce, Papui-Nowej Gwinei i nieliczne grupy afrykańskie – utrzymuje się z łowiectwa i zbieractwa. Jednak nagły rozkwit rolnictwa miał swoją cenę. Przyniósł epidemie, rozwarstwienie społeczne, klęski głodu i wojny. Jared Diamond, profesor Uniwersytetu Kalifornijskiego i pisarz, nazwał wprowadzenie rolnictwa „największym błędem w historii ludzkości”, po którym nigdy nie doszliśmy do siebie.
Wojny są hadza obce. Gęstość zaludnienia na ich ziemi nigdy nie była tak duża, żeby groził im wybuch zarazy. Odkąd pamiętają, nie zaznali też głodu. Za to istnieją świadectwa, że rolnicy przyłączali się do nich podczas klęsk nieurodzaju. Dieta ludu Hadza do dziś pozostaje bardziej urozmaicona niż większości ludzi na świecie. Mają też niezwykle dużo czasu na odpoczynek. Antropolodzy oszacowali, że członkowie społeczności „pracują” – poszukując pożywienia – od czterech do sześciu godzin dziennie. I przez tysiące lat nic nie zmienili w krajobrazie swojej ziemi. Ludowi Hadza udało się przez tak długi czas utrzymać ten sam styl życia głównie dlatego, że ich ojczyzna nigdy nie była szczególnie gościnnym miejscem. Wygląda na to, że przez dziesiątki tysięcy lat nikt inny nie chciał tu zamieszkać. Hadza nie byli więc niepokojeni. Jednak ostatnio to się zmienia. Fakt, że lud ten tak łagodnie obchodzi się z ziemią, w pewien sposób mu zaszkodził – region jest postrzegany jako pusty i niewykorzystany, jako miejsce wymagające rozwoju.
Hadza, którzy z natury nie są wojowniczy, zamiast walczyć zawsze woleli się wycofać. Ale teraz nie mają już dokąd. Dziś w ich buszu są hodowcy bydła i kóz, rolnicy sadzący cebulę i siejący kukurydzę, myśliwi polujący dla sportu i wreszcie kłusownicy. Krowie ekskrementy zanieczyszczają źródła, kopyta bydła niszczą roślinność. Pod uprawy wycina się zarośla, a tak trudno dostępna woda jest używana do nawadniania upraw. Zwierzyna łowna przeniosła się do parków narodowych, a Hadza nie mogą pójść tam za nią. Krzewy jagodowe i drzewa, które przyciągają pszczoły, zostały zniszczone. W ciągu ostatniego stulecia Hadza stracili 90 proc. swojego terenu.
Paradoksalnie Hadza przetrwali tu dzięki zagrożeniom. Roje much tse-tse, insekty, niedobory wody, jałowa ziemia – to wszystko przez wieki chroniło Hadza przed hordami rolników i pasterzy, którzy szukali nowych miejsc do zaorania i nowych pastwisk dla bydła. Jednak czasy się zmieniają. Muchy tse-tse nie są już problemem, a ziemia, nawet ta jałowa, także może dawać plony. Na ziemiach Hadza powstała ogromna plantacja cebuli. Rozległe afrykańskie przestrzenie są niezbędne dla przetrwania dzikich zwierząt i niezbędne dla tych, którzy żywią się właśnie dzikimi zwierzętami. Takich jak Hadza właśnie, którzy powoli kończą trwającą przez całe dzieje ludzkości historię zbieraczy-myśliwych.
Zazdroszczę Hadza pewnych rzeczy – na przykład tego, jak wydają się wolni. Od posiadania. Od społecznych zobowiązań. Od ograniczeń narzucanych przez religię. Wolni od planu dnia, pracy, szefów, rachunków, ruchu ulicznego, podatków, praw, newsów i pieniędzy. Ale nie mógłbym żyć jak Hadza. Ich całe życie wydaje mi się wielką, szaloną wyprawą kempingową. Niezwykle ryzykowną. Pomoc medyczna jest bardzo daleko. Jeden niefortunny upadek z drzewa, jedno ukąszenie mamby, jeden atak lwa i nie żyjesz. Kobiety rodzą w buszu, kucając. Około jednej piątej niemowląt umiera w pierwszym roku życia, a połowa dzieci nie dożywa 15 lat. Cierpią z powodu ekstremalnych upałów, pragnienia, much tse-tse i komarów roznoszących malarię.
Są jednak inni ludzie, którzy zastanawiają się nad przyszłością Hadza. Przede wszystkim – urzędnicy. Tanzania to kraj zorientowany na przyszłość, niecierpliwie pragnący dołączyć do nowoczesnej globalnej gospodarki. Buszmen polujący na pawiana do niej nie pasuje. Rząd chce, by poszli do szkół, zamieszkali w domach i zajęli się prawdziwą pracą. Choć Hadza wykazują małe zainteresowanie światem zewnętrznym, ten świat przychodzi do nich. Kończy się epoka zbieraczy i łowców. Hadza mogą zachować swój język, popisywać się umiejętnościami przed turystami. Ale to już ich ostatnie wyprawy z łukami i strzałami na pawiany.”