AFRYKA – Dozwolone od lat 18?
Miłość do podróży, poznawania świata i odkrywania nowego zaszczepili w nas Rodzice. Przez lata wytrwale realizując nasze założenia osiągnęliśmy cel kiedy pracę połączyliśmy z pasją. Założyliśmy rodziny i niezmiennie kochamy podróżować. Teraz to my staramy się zarażać tą miłością nasze dzieci, bowiem odkrywanie świata to najprostszy i najprzyjemniejszy sposób edukacji. Przez ostatnie lata odwiedziliśmy blisko 20 krajów Afryki i w tym roku po raz pierwszy zdecydowaliśmy się zorganizować wyprawę uwzględniając dzieci, również własne. Projekt obejmował 2 rodziny, górna granica wieku najmłodszych to 6 lat . Z tego względu z wielu przyczyn na cel naszej wyprawy wytypowaliśmy RPA.
Ten przepiękny kraj jest niezwykle zróżnicowany pod względem rasowym, kulturowym, krajobrazowym i kulinarnym, obfituje w cudowną faunę i florę, z wymarzoną pogodą. Wprost idealnie nadaje się dla małych podróżników. Głównym kryterium wyboru był jednak brak konieczności jakichkolwiek dodatkowych szczepień dzieci, czy prewencji farmaceutycznej gdyż kraj ten jest właściwie pozbawiony obszarów malarycznych (poza Parkiem Krugera).
RPA niestety ma bardzo niechlubną reputację, dzięki znacznemu ponad przeciętnemu odsetkowi przestępstw. Jednak spora większość odbywa się między lokalną społecznością i w najbiedniejszych dzielnicach (town ships). Należy pamiętać, że kraj ten nastawiony na przemysł turystyczny, przy obecnym błyskawicznym przekazie medialnym, świadomie dba, aby czarny PR nie rozchodził się po całym świecie. Turyści najbardziej narażeni są na włamania i uprowadzanie samochodów.
Jeśli zachowamy podstawowe zasady bezpieczeństwa i nie będziemy prowokowali niebezpiecznych sytuacji, możemy wyeliminować ryzyko właściwie do zera. Podczas naszej 3 tygodniowej wyprawy ani razu nie odczuliśmy żadnego zagrożenia.
Organizując podróż z dziećmi w pierwszej kolejności należy wybrać dogodny termin. Lato w RPA przypada na grudzień-luty a zima na czerwiec-sierpień, jednak pamiętajmy, że czeka nas tam aż 300 słonecznych dni w roku i śródziemnomorskie ciepło nie mające nic wspólnego z uciążliwym upałem i sporą wilgotnością zazwyczaj kojarzoną z Afryką. Jeśli ustalimy datę, kolejny etap to wybór środka lokomocji oraz najważniejsze – opracowanie trasy.
Jeśli chodzi o dzieciaki to do wyboru mamy auta terenowe 4X4 lub campery. Tu byliśmy podzieleni. Forsowaliśmy terenówki z namiotami na dachu bo przygoda i większe możliwości off-roadowe, ale zapobiegawcze mamy uparły się na campery i choć niechętnie to wielokrotnie podczas wyprawy musieliśmy przyznać im rację , że tym razem ten wybór był właściwy. Dzieciaki świetnie odnajdywały się w tej biwakowo-mobilnej atmosferze wakacji. Wczesnym rankiem i wieczorami, kiedy temperatury były znacznie niższe niż w dzień, miały możliwość zabawy, obejrzenia bajki czy poczytania książki co w namiocie byłoby nieco utrudnione. Jednak oba środki lokomocji mają swoje plusy i minusy, każdy sam musi zdecydować szacując korzyści i straty względem indywidualnych uwarunkowań czy upodobań.
Teraz najważniejsze – trasa. RPA to blisko czterokrotnie większy kraj od Polski. Łączy w sobie tak ogromną mnogość atrakcji, zarówno tych stworzonych przez naturę jak i człowieka, że należy dokładnie przemyśleć, wybrać i móc skondensować te najciekawsze w czasie jakim dysponujemy. Nam głównie zależało na tym, żeby dzieci poznały oblicze prawdziwej Afryki czyli płn. część RPA od bardziej skomercjalizowanego południa ale z kolei oferującego dzieciom świetne atrakcje. Ze względów bezpieczeństwa omijaliśmy większe aglomeracje, z wyjątkiem Kapsztadu, który niewątpliwie trzeba zobaczyć, gdyż mówi się, że jest to najpiękniejsze miasto na świecie! Zostawiliśmy więc go sobie na sam koniec jako wisienkę na torcie.
Podróż rozpoczęliśmy od Pilanesberg National Park. Unikalna struktura parku zapewniła dogodne warunki dla bogatej flory dzięki której dom znalazło tam wiele gatunków zwierząt jak białe i czarne nosorożce, lwy, lamparty, bawoły, słonie, hipopotamy, antylopy, zebry, krokodyle, gepardy, hieny i wiele innych.
Dzieci były zachwycone! Z nosami przyklejonymi do szyby przemierzaliśmy kolejne kilometry parku. Atmosfera w camperach kipiała od emocji, od radości, ekscytacji, ciekawości po niepokój i ogromny respekt. To niesamowite, że zwierzęta które do tej pory znały z bajek, filmów czy ZOO były teraz na wyciągnięcie ręki i co najważniejsze w swoim naturalnym środowisku. Drugim przystankiem był Lion Park, prawdziwa gratka dla dużych i małych. To niewielki park ale za to oferuje świetne atrakcje, zwłaszcza dla dzieci. Jak nazwa wskazuje dominują tam lwy, można podziwiać je z bliska będąc w aucie ale małe lwiątka odseparowane od matek można już nawet pogłaskać. Dziewczyny trochę wystraszone, ale z wielką ochotą zatapiały dłonie w ich pluszowych futrach. Wielką radochę sprawiło również karmienie żyraf czy bieganie za strusiem. Na wyłączność dorosłych było przybicie piątki z gepardem. Świetne miejsce warte odwiedzenia.
Kolejnym etapem były Góry Smocze. To pasmo górskie o dł. ok 1000km przebiega równolegle do wybrzeża Oceanu Indyjskiego i częściowo objęte jest ochroną w ramach rezerwatów przyrody. Ze swoimi licznymi parkami, „amfiteatrem”, wodospadem Tugela, szczytem Mont-aux-Sources, naskalnymi malowidłami sięgającymi prehistorii, z widokami zapierającymi dech w piersiach, niewiarygodnej zieleni szczytów sięgających po horyzont, nieokiełznanej przestrzeni – nie dziwi fakt, że góry te zaliczane są do najpiękniejszych terenów RPA. Będąc tam warto odwiedzić wioskę buszmeńską – wszak są to rdzenni mieszkańcy tego kraju i jedna z najstarszych ras na Ziemi. Żyją raczej w prymitywnych warunkach, pozbawieni dostępu do osiągnięć współczesnej cywilizacji ale za to czas upływa im na rozmowach, żartach muzyce i tańcach. Są zawsze uśmiechnięci, czy zatem nie o to w życiu chodzi?
Dla zrównoważenia doznań, oderwania się na chwilę od dzikiej przyrody, udaliśmy się do parku wodnego w Durbanie – uShaka Sea World. To niewątpliwie raj dla dzieciaków i tego raczej zachwalać nie trzeba. Każde dziecko znajdzie tam dla siebie jakąś uciechę albo nawet tuzin. Mimo, że park jest nieco zaniedbany to atrakcje to rekompensują. Na uwagę zasługuje świetne aquarium, zorganizowane we wnętrzu ogromnego starego statku, z przepięknymi wodnymi stworzeniami, których wcześniej nie widzieliśmy w żadnym innym tego typu miejscu. Po całodziennym szaleństwie dzieciaki były zmęczone ale naładowany sporą dawką pozytywnej energii na dalszą drogę. Będąc w tych rejonach warto odwiedzić Zululand, wioskę Zulusów. My odwiedziliśmy pewnego Szamana w Jego domu połączonym ze świątynią. Dziewczyny z niepohamowanym zadziwieniem obserwowały poczynania gospodarza, ale również z naturalną ciekawością wypatrywały choć na próżno, podstawowych atrybutów europejskiego mieszkania, kuchni, łóżka, pralki, już sam fakt, że dom był okrągły wprawiał je w osłupienie. To było doskonałe zderzenie z inną kulturą, religią, obyczajami i mimo tego, że sporo musieliśmy im opowiedzieć i wytłumaczyć to na własne oczy zobaczyły jaki świat bywa różnobarwny, czasami niedoskonały, inny od tego, który znają na co dzień.
Przy okazji odwiedziliśmy też lokalną szkołę podstawową. Dziewczynki na przełamanie lodów przyniosły sporą torbę cukierków, którymi wspólnie z uczniami zajadały się podczas naszej wizyty. Chcieliśmy pokazać im, że niezależnie od zakątka świata, innej kultury, języka czy rasy, edukacja jest niezbędna i wszędzie wygląda podobnie – klasa, nauczyciel, tablica, kolorowe książki, piosenki i zabawy na przerwach. I chociaż my dorośli doskonale zdajemy sobie sprawę z różnic w tej kwestii, w tym dość biednym regionie jak na warunki RPA, jak chociażby poziom edukacji, brak nakładów finansowych czy brak perspektyw to przekaz dla dzieci był właściwy, wszędzie na świecie są szkoły, w których dzieci uczą się, by zapewnić sobie start w dorosłość.
Dalsza nasza trasa prowadzi wzdłuż oceanu, więc za oknem roztaczają się bajeczne obrazy, zresztą wybór campingów też nie był przypadkowy. Zależało nam na pięknych widokach i klimatycznych miejscach i takie też znaleźliśmy. Coffie bay, Port Edwards to przepiękne, piaszczyste plaże, niebieski ocean i mimo, że już nie taki ciepły jak na płn to dziewczynyi szalały w wodzie, skakały przez fale, budowały zamki, a my zwyczajnie, wakacyjnie leniuchowaliśmy na ciepłym piasku z piwkiem w ręce.
Kolejny punkt na naszej trasie to Addo Elephant National Park. Na płn RPA w tygodniu zdarzało się, że byliśmy na ogromnym campingu sami bądź w towarzystwie zaledwie kilku aut, tym razem trafiliśmy na weekend więc obłożenie było całkowite. Dlatego wstaliśmy bladym świtem i już o 6 byliśmy pod bramą. Wyprzedziliśmy więc większość śpiochów i swobodnie zwiedzaliśmy kolejne cudowne miejsce. Warto poczytać lub podpytać rangerów o zwyczaje zwierząt w danym parku. My wiedzieliśmy, że o 11 przed południem, stada słonic z małymi przychodzą do wodopoju. Zajęliśmy więc dogodne miejsce a czekając przygotowaliśmy śniadanie. Wcinając kanapki, obserwowaliśmy za oknem całe widowisko, które trwało ok godziny i zapewniamy Was, że jest to niezapomniane przeżycie! Skorzystaliśmy również z możliwości wieczornego safari i jest to również ogromna przygoda, bowiem park po zmroku jest zupełnie inny niż za dnia. Przede wszystkim panuje totalna cisza przerywana odgłosami dziki zwierząt, których oddech niejednokrotnie czuje się na plecach. Jest ciemno, jedyne światło to księżyc, w blasku którego odbijają się oczy dzikich kotów. Zważywszy na fakt, że poruszamy się po parku otwartą terenówką z uzbrojonym w broń jedynie rangerem , towarzyszy nam spora dawka emocji. Ciekawość przeplata się z adrenaliną i zachwytem do momentu aż nie opuścimy bram parku. Na terenie campingu jest też restauracja, o której musimy wspomnieć, bowiem specjalnością tego miejsca są przepyszne steki, można również skosztować mięsa z zebry czy antylopy.
Ruszamy dalej, przy drodze często ustawiają się małe stragany z owocami, warto zatrzymać się i kupić trochę, mamy pewność, że są świeże i pochodzą z małych, lokalnych upraw. Ich smak, zapach i soczystość to zupełnie inna bajka…
Im bliżej Kapsztadu tym piękniejsza trasa wzdłuż oceanu. Widoki, które zapierają dech w piersiach uwieczniamy na zdjęciach, które z czasem przypominają nam o naszej wspaniałej przygodzie i miejscach, które zobaczyliśmy. Jadąc przepiękną Garden Route, odwiedzamy jeden z największych na świecie ogrodów przykryty siatkową kopułą, z ogromną ilością egzotycznych roślin i gatunków ptaków. Ogromne wrażenie robią czarne łabędzie, ogniste ibisy i tęczowe papugi. Zaraz obok ogrodu jest rezerwat małp, prawdziwa gratka dla dzieciaków. O tym, że małpy robią małpie figle łatwo tam się przekonać, bowiem te sprytne złodziejki polują na wszelkie błyskotki typu telefon, aparat czy okulary. Warto tam zajrzeć aby z bliska zaobserwować kilkanaście gatunków małp, w dodatku przewodnik, z którym spacerujemy po tej mini dżungli bardzo ciekawie o nich opowiada. To połączenie spaceru i porządnej lekcji botaniki oraz kilkanaście dodatkowych zdjęć do albumu.
Na wstępie wspomniałem o kulinarnym arsenale RPA. Przejeżdżając przez Knysnę, wpadamy do małej rybnej knajpki, oferującej bogactwo oceanu. Ryby, małże, ostrygi, krewetki, langusty, homary…Opychamy się wręcz tym smakołykami, popijając własne winko, gdyż lokal nie serwuje alkoholu ale za to umożliwia spożywania własnych zasobów. Stopy otula ciepły piasek, w oddali szum oceanu – jest cudownie!
Bliskie okolice Kapsztadu to mnóstwo atrakcji turystycznych, które należy zobaczyć. Naszym przystankiem jest Hermanus, niewielkie miasteczko położone nad zatoką Walker Bay. Mimo, że nie jest wyjątkowo urokliwe to jest zdecydowanie najlepszym miejscem na obserwowanie wielorybów z lądu. My jesteśmy poza sezonem który przypada na czerwiec-grudzień a mimo to udaje nam się zobaczyć jednego, a właściwie jego ogon w oddali. Niestety pozostaje wielki niedosyt. Żeby to jakoś zrekompensować, udajemy się z dziewczynami łodzią na półwysep gdzie swój dom ma ogromna kolonia uchatek. Sam rejs był wielką atrakcją dla dzieci, wypłynęliśmy na otwarty ocean, odziani w kapoki, sztormiaki i czapki. Trochę nas wybujało, ale mogliśmy z bliska obserwować opasłe cielska uchatek wylegujących się na skałach, towarzyszyły nam ich dziwne odgłosy niczym z horroru i niestety obrzydliwy rybi zapach.
Starszym, którzy kochają adrenalinę polecamy zanurzenie w klatce wśród rekinów, emocje niezapomniane!
Po kolejnych przygodach robimy sobie dzień luzu, w końcu to też nasze wakacje, nie tylko dzieciaków. Organizujemy kierowcę i ruszamy do Stellenbosch i Franschhoek. Całodzienny trip po winnicach to prawdziwa uczta dla podniebienia. Jest w czym wybierać bowiem region oferuje ponad 300 winnnic, jedne malutkie i klimatyczne, inne okazałe, bogate i tłumnie odwiedzane. Pogoda świetna, wina doskonałe, widoki pierwsza klasa i relaks w czystej formie. Kolejny dzień to plaża Boulders Beach, Przylądek Dobrej Nadziei i Cape Point . Dawniej Przylądek Burz, to półwysep na obrzeżach Kapsztadu, który stanowi część Parku Narodowego Góry Stołowej. Nie jest to co prawda, wbrew obiegowej opinii – najbardziej wysunięty na południe punkt kontynentu, nie wyznacza też granicy między Oceanem Indyjskim i Atlantyckim, ale jest niezmiernie ciekawy z uwagi na piękno i bogactwo natury. Dodatkowo jest to obszar jednej z najwyższych aktywności wyładowań atmosferycznych na świecie. Z góry podziwiamy widoki na bezkresny ocean i fale, które rozbryzgują się o skaliste wzgórza. Trochę wieje, a dzieciaki niecierpliwie marudzą nie mogąc doczekać się wizyty – no właśnie gdzie? Ruszamy więc dalej. Niewielkie Simon’s Town znane jest głownie z tego, że tutejszą Boulders Beach upodobały sobie afrykańskie pingwiny przylądkowe. To jedno z niewielu miejsc gdzie pingwiny żyją na stałym lądzie. Wzdłuż plaży zbudowano drewniane pomosty, z których turyści mogą podziwiać kolonię ok. 2000 osobników tego gatunku. Są rozczulające w swej pozornej nieporadności na lądzie i zadziwiająco sprawne w wodzie. Dziewczynki piszczą z zachwytu obserwując zwierzaki, które zdają sobie nic nie robić z towarzystwa tylu ludzi wokoło. Czasami wręcz sprawiają wrażenie jakby pozowały do zdjęć czy filmów. Znacznie powiększamy naszą kolekcję multimedialną i ruszamy dalej. Z uwagi na to, że podczas naszego pobytu w RPA, okolice Kapsztadu trawiły pożary, niestety zamknięta jest Chapman’s Peak Drive. Ilekroć jestem w Kapsztadzie to zawsze staram się nią przejechać. To wg. przewodników najpiękniejsza widokowa trasa na świecie! Trudno się z tym nie zgodzić. Jej 10 km odcinek został wykuty w skałach, a jej szczyt jest na poziomie 593 m n.p.m. Nie zobaczenie jej to chyba wystarczający powód, aby wrócić do RPA z rodziną raz jeszcze?
Niestety przed nami ostatni dzień, który zostawiliśmy na zwiedzanie Kapsztadu. Wstajemy o świcie i kierujemy się pod jedną z najbardziej rozpoznawalnych gór świata – Górę Stołową.
Jak sama nazwa wskazuje, góra o płaskim wierzchołku, tworzy bardzo charakterystyczny krajobraz nad Kapsztadem i jest jego gł. symbolem. Można ją zdobyć dwojako, podczas trekkingu jednym z licznych szlaków turystycznych bądź koleją linową. Z racji na dzieciaki i wysoką temperaturę wybieramy drugie rozwiązanie.
Sam wjazd stanowi nie lada atrakcję, nie tylko dla dzieci, bowiem widoki są zachwycające. Podobnie z samej góry, u której podnóża rozpościera się ogromne miasto, jakby wciśnięte między ocean a góry. Niepowtarzalne wrażenia, które koniecznie trzeba przeżyć i zobaczyć na własne oczy. Po południu odwiedzamy Victoria&Alfred Waterfront. To portowa dzielnica i historyczne centrum Kapsztadu. W starych budynkach mieszczą się sklepy, liczne restauracje i bary. Uwielbiamy klimat takich dzielnic. Gdziekolwiek na świecie jesteśmy w portowym mieście, na obiad czy kolację udajemy się zawsze tam, gdyż miejsca takie oferują świeże ryby i owoce morza na każdą kieszeń . W Kapsztadzie część dzielnicy nadal używana jest jako port, także delektując się smakołykami na talerzu możemy obserwować wpływające i wypływające statki.
Tą kolacją żegnamy się z naszą 3 tygodniową przygodą w RPA. Nie chce nam się wracać, nie tęsknimy za domem, zwłaszcza, że po powrocie załapujemy się na końcówkę zimy – brrr . Dziewczyny również niechętnie opuszczają swój domek na kółkach, cieszy ich jedynie spotkanie z Dziadkami, mają głowy pełne wrażeń i przygód, którymi chcą się podzielić.
Podsumowując ten wyjazd – jesteśmy bardzo zadowoleni i przekonani o słuszności wyboru tego miejsca. Organizując wyprawę spotkaliśmy się z dość sceptycznym nastawieniem rodziny pełnej obaw głównie o nasze małe dzieci. Zatem czy Afryka „dozwolona jest od lat 18” ? Absolutnie nie! Z całym przekonaniem zachęcamy do odwiedzenia tego magicznego kraju. Jeśli wyprawa jest przemyślana i właściwie zorganizowana – przyniesie same korzyści bez stopnia jakiegokolwiek zagrożenia. Dzieci są doskonałymi obserwatorami i słuchaczami, przekonaliśmy się o tym podczas ich opowieści, którymi tak chętnie dzieliły się po powrocie. Od naszej wyprawy minęło ponad poł roku, a one nadal ją wspominają.
Polecamy RPA bo przećwiczyliśmy je na żywym organizmie również z powodów, o których pisaliśmy na wstępie. Oczywiście dzieci nie są przeszkodą do wyjazdu w inne kraje Afryki, musimy jednak wyważyć korzyści i podejmowane w związku z wyjazdem ryzyko.
Jeśli narobiliśmy Wam smaka na ten piękny kraj, zapraszamy na wspólną wyprawę.
Opracowaliśmy i przetrenowaliśmy świetną trasę pod kątem rodzin z małymi czy większymi dziećmi dlatego gwarantujemy wspaniałą przygodę, doskonałą, bezpieczną zabawę i oczywiście spotkanie z naturą w najprawdziwszej formie! Dla niewystarczająco przekonanych poniżej załączamy link do zapoznania się.
Wiodące onlinowe medium BuzzFeed ogłosiło w maju zeszłego roku ranking 20 najpiękniejszych miejsc na Ziemi. RPA zajęło zdecydowane pierwsze miejsce, a nam trudno się z tym nie zgodzić!